Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Stanęła nareszcie tuż, o krok przed nim i lekko zakaszlała — obudźże się... to ja jestem!! Radca w istocie ruszył się jak przebudzony, rzucił gazetę, uśmiechnął się i wstał spiesząc ku niej.
Ona — wzdychała patrząc mu w oczy z wyrzutem.
— Broniś — więc to nieuniknione! odezwała się po cichu — potrzeba jechać! niestety! potrzeba jechać, a taka to podróż....
Nie dokończyła. Bronisław wtórował jej westchnieniu.
— Lolu moja — odezwał się czule. Jest to przecie podatek nieuchronny, który musiemy starym rodzicom płacić co roku. — Należy im to. Prawda, że podróż jest trochę nudna, pobyt dosyć kłopotliwy — ale my w Wólce nie zabawiemy długo...
— Piękna Lola bawiąc się chusteczką, poruszała ramionami
— Nie sądźże, proszę, poczęła rękę przykładając do piersi, że ja twoich rodziców nie kocham, nie mam dla nich należnego szacunku, ale — obyczaj i tryb życia ich na wsi, wszystko nas tak jakoś dzieli, taki to inny świat ten wiejski, przestarzały.. — a w dodatku — westchnęła — dzieci także zabrać potrzeba!
— Koniecznie! nieodzownie, pospieszył mąż całując ją w rękę. Moja matka tak chciwą jest wnucząt, takby nam choć jedno odebrać pragnęła,