Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja od ojca ani żądałem — ani wziąłem złamany szeląg. Co mi zarzucić można?
Ks. Zaręba chrząknął.
— Uderz się w piersi rzekł — porachuj z sumieniem. Bracia są niespokojni... Nie zatrzymuj dłużej wuja.. na co ci to..
— Ależ ja go tu nie wiążę, ani zmuszam do niczego! zawołał Radca. Mojem zdaniem zdrowiej, wygodniej, weselej mu tu jest, matce stokroć lepiej, ma wnuki, kłopotów domowych się pozbywają — ale.
Syknął proboszcz i ręką zamachnął.
— Nie narażaj sobie familii.
Radca był rozjątrzony.
— Familii! podchwycił. Gdybym nie wiem co dla zgody i miłości jej poświęcił, nigdy nie zdobędę! To darmo. Mecenas jest zgagą, zazdrosny, zły.. Juliusz dumny sam nie wie czem; wszyscy polują na pieniądze ojcowskie, a że ja stoję na straży i nie dopuszczam ich roztrwonienia, posądzają mnie, że sam chcę je pochwycić.
Nie — ale też drugim z nich ogołocić ojca — nie dopuszczę!
Ks. Zaręba ręce załamał.
— A! mój Bronisławie — zawołał, jakże to smutno, żeśmy doszli do takiego stanu nieufności i podrażnienia!
Zlitujcie się — to się nie godzi..
Radca żywo się przechadzał po pokoju.