Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogąc ani od Julianowstwa, ani od Sabiny się doprosić, że nie chcąc jej dać, przynajmniej raz w rok pokazać musiemy wnuki.
Słuchając tego wyroku pani Bronisławowa patrzyła w ziemię i krzywiła się bardzo znacząco.
— Oddać im jedno z dzieci! zawołała — za nic w świecie! nie mogę! Wierzę, żeby tam je pieszczono, ale co za wychowanie! Ani Jadwisi, ani Klemensa, ani Maryanka nigdy nie oddam od siebie.
— No, i właśnie dla tego, rzekł mąż z naciskiem — dla tego trzeba im choć pokazać dzieci. Nie możemy ojca i matki zrażać od siebie.. szczególniej od ciebie.. potrzebujemy ich.. a starzy tak są dobrzy i serdeczni....
— Ale ja nie przeczę! pospieszyła trochę kwaśno Lola, ja ich kocham także.. Wierz mi..
Zatrzymała się krótko i dodała:
— Kiedyż jedziemy? wybrać się muszę..
Radca oczy podniósł ku sufitowi, zdając się rachować.
— No — najdalej, pojutrze — rzekł — bo w wigilią świętego Jana musiemy już być w Wólce i spocząć..
Nieznacznie brwi się ściągnęły pięknej Loli.
— Będziemy więc w wielkim komplecie — rzekła, bo i Julianowstwo i Mecenas...
— Nieochybnie — przerwał Radca, wszyscy wiedzą, że rodzice do tego przywiązują wagę, że