Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

się spuścić można, za żadne w świecie pieniądze nie opuści Warszawy, a zabrać z sobą jakiegoś fuszera, cyrulika, to gorzej, niż nie mieć żadnego!
— Prawda — odparł z uśmiechem Radca — mnie to nawet na myśl nie przyszło. Powiedzże matce, bo ona mi o lekarzu nadwornym mówiła. Pewnie ona sama nie wpadła na to!
Spojrzeli sobie w oczy, uśmiechając się..
— Śmieszna rzecz — szepnęła piękna Lola, patrząc w zwierciadło wedle zwyczaju, i poprawując włosy i koleretkę — my o życie i zdrowie rodziców nawet walczyć musimy..
Nie było teraz ani chwili spokoju — około starych Szelawskich plątały się niewidzialne nici osnutych intryg.. Bronisławowstwo z jednej strony, reszta rodziny z Mecenasem na czele z drugiej. Na boku stali jako widzowie, nie domyślając się gry, dwaj Kunaszewscy. Pan Teodor po całych dniach, jak w Wólce był na usługach Sędziego, bawił go, służył do posyłek, grał z nim, rozrywał opowiadaniami. Młody przychodził po kilka razy na dzień, wybierając godziny, gdy się z Justysią najłatwiej było spotkać, i resztę czasu spędzając na poznawania miasta i ludzi, bardzo był rad z pobytu swojego, choć się ten przedłużał.
Stosunki jego z Justysią nie miały nic ważnego i dającego się domyślać jakiejś gwałtownej namiętności. Dziewczę było skromne i dosyć spokojnego temperamentu. P. Floryan żywy, ale pełen taktu i