dawnośmy się nie widzieli, choć się codzień o siebie ocieramy. Ale i ty i ja.. mamy tyle do czynienia.
W ulicy dał się słyszeć turkot powozu, sama pani pospieszyła do okna, wychyliła się i wyjrzała.
— Przysięgłabym, że Julianowstwo! zawołała żywo. — I — tak jest! to oni! dodała obracając się do męża.. Biegnę kazać coś dodać do herbaty.. Wracam natychmiast.
Dwaj pozostali bracia, na spotkanie najstarszego, skierowali się ku przedpokojowi. Na wschodach słychać już było rozmowę.
Okrzyk się dał słyszeć, gdy drzwi otwarto. Pan Julian Szelawski, prowadząc powoli żonę, wchodził i rozglądał się bardzo ciekawie po kamienicy.. Uśmiechem, w którym reszta jakiegoś sarkazmu pozostała, przywitał braci.
Pani Julianowa piękna, ale rysów już przywiędłych, nadzwyczaj starannie ustrojona, woniejąca, z minką arystokratyczną, uśmiechem wymuszonym, pańskim, przywitała mężowskich braci.
— Czekaliśmy już, mając przeczucie, że kochanych braterstwa dziś widzieć będziemy, i że po drodze nas nie pominiecie — zawołał gospodarz, całując podaną rączkę.
W tem za rodzicami idący, ukazał się kilkunastoletni wyrostek, elegant rysami twarzy przypominający Julianową.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.