Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

do męża, to do Chryzia, wtrąciła głosem pieszczonym i akcentem nieco cudzoziemsko brzmiącym.
— Trzeba staruszkowi papie przebaczyć, ale doprawdy, rodzinę mając dosyć liczną i życząc ją widywać u siebie, oprócz tego tylu przyjaciół i znajomych, — będąc tak majętnym — żeby się upierać siedzieć w tym starym dworku i żyć na tak niewłaściwej stopie!!
Nie dokończyła ruszając ramionami.
— I zawsze, co roku tożsamo się powtarza — dodała po chwili żartobliwie.. Zjeżdżamy się, nie ma nas gdzie pomieścić. My z bratową musiemy dusić się w jednym pokoiku.. panowie...
— No! o nas mowy nie ma — rozśmiał się Bronisław — ojciec pamięta te czasy, gdy gościom dawniej pościelano w szopie na sianie.
— Przynajmniej, żeby mi Chryzia gdzie w wilgoci albo na przeciągu nie umieszczono — dodała Julianowa.. On tak delikatny! Gotowam się narazić, a na to nie pozwolę..
Lola zaciskając usteczka spojrzała na bratową.
— Ja wszystkie moje dzieci zabrać muszę — odezwała się — dziadek tego wymagał.. przebiegam myślą dom i drżę z trwogi, gdzie oni mnie z niemi pomieszczą..
— Panie nasze, dzieci — przerwał Bronisław — wszystko to jeszcze niczem — najgorzej z nami, z którymi ceremonij nie ma.. Skrupi się na nas!!
Dziesięcioletni chłopak, synek gospodyni, przy-