nie mogła — a tak je kochała zdaleka, tak była ciekawa, tak im liczyła lata..
Pustkę w domu, po rozproszeniu familii, po troszę zapełnili rezydenci.
W najuboższym dawniej domku szlacheckim bez nich się nie obchodziło. Świadczyli oni o tej wielkiej solidarności świata szlacheckiego, który się czuł jakby jednem ciałem. Niekiedy zubożały, wydziedziczony, stary, nieznany nikomu człeczyna przybywał, prosząc się na jeden nocleg do dworu, a pozostawał w nim na całe życie.
Szelawscy też mieli swych rezydentów.
Prawie tego samego wieku, co gospodarz — bezdzietny, bezdomny, pan Teodor Kunaszewski, niegdyś wojskowy, potem gospodarz i rolnik, człowiek niepraktyczny i łatwowierny (dla siebie) — służył teraz Szelawskiemu, jak mógł. Jako sobie pan nie utrzymał się długo, pomocnikiem i sługą był wcale znośnym.
Słuchał ciągle opowiadań jego ciągle się powtarzających, trochę wyręczał w gospodarstwie, jeździł z poleceniami do miasta, grywał z nim na parole i zdrowaśki w maryasza, powierzono mu klucze od piwnicy, w której stały butelki ze starym węgrzynem, — a — choć nie szczególnie pisał — zastępował Sekretarza.
Pani Sędzina w szczególnych razach posługiwała się nim także. Umiał się obchodzić z alembikiem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.