Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

Konrad zawczasu myśli o kuchni, i chce się nawet na pastety wysadzić.. Zobaczysz! Rybę mamy na pewno przyobiecaną, cielaka się tłustego zabije, wołowinę najpiękniejszą przyrzekł Abraham. Gdyby ćwierci było mało — znajdziemy czem połatać. Drobiu mamy tyle, że go nie zjedzą, a jakie kurczęta!!
— Liczyłaś że, moja panno, ile się osób zbierze, biorąc w to i kochanych sąsiadów? zapytał Szelawski.
— A — jakże! mniej więcej obrachowywałam i sąsiadów, którzy pewno nie chybią — dodała spiesznie Sędzina. Niema dnia, gdzie tam, niema godziny prawie, żebyśmy o tem z Justysią i Konradem nie rozprawiali. Stary Konrad lepszą ma pamięć nademnie.
— No, to przepraszam cię za moje nudziarstwo, kochana Serafinko — dokończył spokojnie stary. Jeżeli wspomniałem o tem, to tylko, aby ci później oszczędzić kłopotu.
Niema nic przykrzejszego nad te nieznośne — urwij, podaj! — gdy się zawczasu nie przygotowało.
Cichym, posuwistym, bojaźliwym krokiem od ogrodu na ganek wsunął się w tej chwili, z głową odkrytą, przygarbiony, w szarej, długiej, letniej kapocie, z twarzą urzędownie, z obowiązku uśmiechniętą, pan Teodor Kunaszewski. Kapelusz stary słomiany, życzką niegdy czerwoną opasany, który