Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

trzymał w ręku, dowodził, że powracał z dalszej jakiejś wycieczki.
Pierwszy go postrzegł Szelawski.
— Gdzieżeś to bywał, panie Teodorze! odezwał się, ręką go witając. Głosem grubym, ciężko się z piersi wydobywającym, Kunaszewski, stanąwszy przy słupie w ganku, odpowiedział, ocierając pot z czoła.
— A cóż? włóczyło się po polu..
— Ja już dosyć dawno nie byłem koło pszenicy — rzekł Sędzia. Ciekawym jak tam ona wygląda, szczególniej na Glinkach? Pszenica to nasza gotówka, najlepszy grosz, można powiedzieć dochód cały.. — a to kapryśnica, jejmościanka, albo rumianek, albo maczek ją zbałamuci, i po wszystkiem..
— Hm! odezwał się po małym namyśle Kunaszewski, ja — przyznam się panu Sędziemu, więcej się zawsze o żyto obawiam, niż o nią. Pszenica czasem wyjdzie z pod śniegu, ani jej widać, niech tylko wiosna posłuży, na podziw odżyć umie, wysypie się i będzie lepsza, a bezpieczniejsza niż ta, co buja i wylega. Z żytem, gdy na wiosnę słabe, — nie pomoże nic — trzeba odorać.. Ja w pogońce nie wierzę.
— No a żyto jak wygląda tam na dole? spytał Sędzia.
— Niczego, wcale dobrze, mówił Kunaszewski, chociaż nadzwyczajnego urodzaju, trudno się spo-