Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla mnie by to była satysfakcya, państwu w czemkolwiek usłużyć.
W tej chwili, przeze drzwi od bawialnego pokoju, nadeszła Justysia, ładna dzieweczka z bardzo jasnemi włosami, gładko przyczesanemi i na plecy spadającemi w dwu obfitych, grubych warkoczach. Schyliła się coś na ucho szepcząc Sędzinie, która się zaraz poruszyła.
Wychowanka, ulubienica pani miała twarzyczkę bladą, rysów bardzo regularnych, oczy duże niebieskie, ślicznie oprawne z długiemi rzęsami, czoło trochę za wysokie, ale i ono i cały wyraz fiziognomii rozbudzonej, zapowiadały nad wiek rozwinięty umysł, przezorność i roztropność. — Ubrana bardzo skromnie bez najmniejszego o elegancyą starania, była za to czyściuchną, opiętą, wyszurowaną — jakby świeżo wykąpaną i umytą. Nie było pyłku na niej, żaden włosek nie ruszył się z miejsca mu wyznaczonego. — Pracowitość jej gospodarska, najmniejszego śladu nie pozostawiła na ubraniu. Justysia po całych dniach musiała biegać, zaglądać do najmniej czystych zakątków, do kuchni, izb czeladzi, do chlewkéw nawet — ale pilnować się tak umiała, że nawet na podeszwach jej trzewiczków, pochodów tych nie było znaku. Sędzia prześladował ją zawsze, że wygląda zasmolona. Straszył ją, oznajmując o plamach na sukience, których nie było; Sędzina żartowała z niej, że się