Usłyszawszy pozdrowienie, Sędzia się prędko porwał z siedzenia i pospieszył go witać.
Był to proboszcz, sąsiad najbliższy, ale należący do rodziny, bo się rodził z Szelawskiej, siostry Sędziego, który mu prebendę wyrobił, aby go mieć bliżej siebie.
W sile wieku, z pogodą i zdrowiem na obliczu, ksiądz Zaręba wszędzie gdzie się zjawił, przynosił z sobą błogosławieństwo i pociechę. Z twarzy jego mówiło — Pokój ludziom dobrej woli.
Ks. Zaręba nietylko w Wólce, ale ulubieńcem był okolicy. Syn niegdyś bardzo zamożnej rodziny, jakim sposobem przyszedł do obleczenia sukni, do której się nie zdawał stworzonym — z tego się zaś sam nie spowiadał, ani Szelawscy nie tłumaczyli.. Po cichu domyślniejsi rozpowiadali, że się kochał w pannie, której mu nie dano i z rozpaczy wyrzekł się świata.
Spełniał teraz wzięte na siebie obowiązki z gorliwością bezprzykładną, gorączkową.
Ale — miał nieborak, słabostkę jednę, która, chociaż u ludzi mu krzywdy nie czyniła, we własnych oczach go upokarzała. Szlacheckie dziecko, ze krwią snadź wziął w spadku miłośnictwo namiętne myślistwa.
Walczył on z niem, bo się z powołaniem jego nie zgadzało, opłakiwał tę namiętność. Sam się za nią publicznie karcił, obwiniał, ale wykorzenić z siebie nie mógł.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.