Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

dziego, że wujowi żadne z dzieci nie chybi? Były już zapewne listy? zapewnienia?
— Żadnych — odparł Szelawski, ale to właśnie zapewnia mnie, że przybędą. — Gdyby który z nich stawić się nie mógł, tłumaczył by się zawczasu.. Zjadą pewnie i z wnukami, tak, że nam to piękną uczyni gromadkę.
Uśmiechnął się ksiądz Zaręba.
— Choć raz w rok! dodał — toć, co najmniej wujowi należy.. Julek, Bronisław powinni sprezentować dzieci, a Kalikst pokazać, że nie posiwiał na starem kawalerstwie.
Dzieci musiały porosnąć.
A Sabina?
— Sądzę, że i ona przyjedzie — węstchnął stary, i jakby mu na myśl coś smutnego przyszło, usta szczelnie zacisnął, oczy spuścił, zamilkł.
Przyspieszono wieczerzę, gdyż ks. Zaręba potrzebował wracać do domu, i całe towarzystwo Wólki znalazło się teraz w jadalnym pokoju, po staroświecku przyozdobionym tylko kilku portretami familijnymi, mężczyzn w deliach czerwonych z rysiami, kobiet w fryzurach wysokich z kwiatami lub różańcami w ręku. Nie było tu rzeźbionego kunsztownie kredensu, jak u pana Bronisława, zastępował go prosty stół z klapami zasłany serwetą, ani porcelany, zamiast której używano pospolitego fajansu, wyjąwszy dni uroczyste, bo na te, choć z obawą i ostrożnościami wydobywano stary ser-