Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

za cóż byś ty, mrówko pracowita, jeszcze burkę dostaé miała!
Justysia pocałowała ją w rękę i wedle zwyczaju Boduska przechodząc do osobistych wspomnień, do własnych straconych dzieci, do osierocenia i tego życia na łasce — po raz tysiączny boleć zaczęła i opowiadać o szczęściu minionem.. Justysia starała się ją pocieszać i rozrywać, odciągając od przeszłości do teraźniejszości, — papląc o zachodach starego Konrada, łamiącego głowę, jak wiejskim i pańskim dogodzi podniebieniom, o Kunaszewskim przygotowującym zabawy dla dzieci, które z nich nigdy nie korzystały — bo one dla nich były zanadto proste i nie wyszukane. Właśnie pan Teodor pracował nad huśtawką...
Pomimo całej swej powagi, Podkomorzyna dawała się rozrywać plotkami, nawet tyczącemi się kuchni i Konrada. — Więc Justysia żartobliwie przypomniała rok przeszły, jak tajemniczo Julian i Bronisław późną nocą dobywali podróżne łakocie, ostrożnie żony podkarmiając niemi, i jak się to potem wydało. — Ale starzy Szelawscy nie dowiedzieli się o tej zgrozie, która Konrada do rozpaczy przyprowadzała. Corpus delicti, opróżniona porcelana po strasburgskim pasztecie, była nieprzepartym dowodem, iż kuchnia starego nie starczyła im i nie smakowała..
Justysia brała to lekko i żartobliwie, Podkomorzyna niemal tragicznie, mając za złe dzieciom