Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

zamożność, ową aurea mediocritas, uważał za najpożądańszą, obawiając się roznamiętnienia dla grosza — auri sacra fames.
Na ostatek i z najmłodszym Kalikstem nieraz ojciec się musiał posprzeczać. I ten, zamiast iść powoli, dorabiać się na świecie wziętości stopniowo — gorączkowo dobijał się spraw najtrudniejszych, narzucał, cisnął, podejmował interesów najbardziej zawikłanych, przywiązując, równie jak bracia starsi, zbytnią wagę do szybkiego dorobku — do stosunków z temi sterami, do których wcielenie się zawsze okupiać potrzeba.
My, powtarzał mu stary Szelawski, mieliśmy dawniej za prawidło: ziarnko do ziarnka, zbierze się miarka — dziś wy się wszyscy spieszycie nadto, chcielibyście nie dojść, ale doskoczyć odrazu do celu, rzucacie się na złamanie karku, nie zważając na to, że wszystko stawiacie na jednę kartę.
— Czasy się zmieniły! odpowiadał pan Kalikst.. Chcemy parą i szybkim pociągiem stanąć u mety.. Trudno się oprzeć prądowi — obyczaj wieku!!






Po długiem niewidzeniu, gdy się zjedzie rodzina, w pierwszej chwili, niema najzimniejszego serca, któreby się nie poruszyło, niema oczu, któreby mimowolnie łzą nie zaszły.