Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Szelawski spojrzał i rzekł sucho.
— Znajdzie się chwila.
— Jutro z powodu gości do ojca przystąpić będzie trudno — dodał syn.
Ponieważ żona w tej chwili Bronisława odwołała, Kalikst czatujący w ganku, zbliżył się do ojca, i zamiast domagać się rozmowy na osobności, przysiadł się do niego, poczynając wprost rozpowiadać o zawiązującej się spółce, o swoim w niej udziale, i o wielkich na niej sperandach.
Los mu tak sprzyjał, iż nikt nie przeszkodził, a Mecenas w końcu zagadnął ojca, czyby i on także nie chciał należeć do tak pożytecznego a wielce obiecującego przedsiębiorstwa, dla którego samo imię założyciela było rękojmią powodzenia.
— Ojciec kochany kapitały ma na pięciu, sześciu procentach po ludziach — dodał w końcu, tu dywidenda musi dać najmniej piętnaście, a stracić niepodobna.
Szelawski siedział zamyślony, zakłopotany, i długo patrzał na syna.
Tak, rzekł — wszystko to być może, ale wszelkie podobne przedsiębiorstwo na straty też narażone bywa. Wolę mniejszy zysk, a spokój święty.
Potrząsnął głową.
— No — a gdyby ojciec mnie na to pożyczył? — spytał Kalikst.
— Na spekulacyą pożyczać, — odparł stary — nie godzi się. Mógłbyś narazić mnie i miałbyś na