Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wyjmując rodziców, czuli się zmęczonymi. Synom próby z ojcem nie powiodły się, więc i humory były nieosobliwe. Wieczorem ożywiona bardzo rozmowa ranna stała się jakąś ostygłą, ciężką, i chwilami długie milczenie ją przerywało. Spodziewano się ks. Zaręby, któryby był pożądany wszystkim, ale nie przyjechał dnia tego.
Nazajutrz grozili goście liczni z sąsiedztwa, dla panów Adolfa i Juliana szczególniej wstrętni, bo to wszystko była drobna szlachta, zadrewniona, do lepszego towarzystwa liczyć się nie mogąca, rubaszna, i zbyt się spoufalająca.. Ton, który ona nadawała zebraniu, jej wesołość, obejście się z młodymi Szelawskimi raziły ich nieprzyjemnie.
Części składowe towarzystwa imieninowego, znane były z lat dawniejszych pp. Adolfowi i Julianowi, a mało się tu co zmieniało, mogli więc zawczasu wiedzieć, jak ich ściskać i całować niemiłosiernie będą sąsiedzi..
Niestety! wszystko, czego się obawiali, co przewidywali, spełniło się wedle dawnego programu. Wcześniej od innych przybył ks. Zaręba w nowej sutannie, dystynktoryum na piersiach, wesół i nielitościwy dla kuzynów, z których żartować lubił, a nic go rozbroić nie mogło. Im więcej ich drażniła jego prawdomówność — tem więcej nią im dokuczał, wyśmiewając szczególnie pańskie tony i zbytnie elegancye.
Około południa ciasno być zaczęło nietylko