Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

w pokojach, ale w ganku i w sieni. Bryczki, koszyki odwieczne, najtyczanki, landary, powozy, którym nazwiska dobrać było trudno, nadciągały jedne po drugich.
Do odwiedzenia Wólki w tym dniu przyczyniała się i ciekawość, zbliżenie do gości zdaleka, młodych Szelawskich i Słupskiego, o których zamożności i stosunkach wiele tu rozpowiadano.
Nie brakło więc nikogo z dawniej znajomych, a młodzi panowie otoczeni, badani, zamęczani pytaniami ledwie starczyć mogli natrętom serdecznym, z którymi w dodatku ciągle się całować było potrzeba, co Juliana do rozpaczy przyprowadzało.
Śniadanie trwało aż do obiadu, który się opóźnił, bo stoły potrzeba było powiększać, choć z domowników nikt do nich nie myślał siadać. Stary Konrad wysadził się z obiadem, dwoma zupami, z których jedna była rakowa, ze szczupakiem olbrzymim i bardzo łupkim, z pyramidą wspaniałą i galaretą. Wszyscy, oprócz młodych Szelawskich unosili się nad sztuką kuchmistrzowską starego Konrada, któremu też nie zbywało nigdy na kuchtach oddawanych tu na naukę.
Począwszy od zdrowia solenizanta, poszły potem koleją niezliczone toasty aż do nieuniknionego — kochajmy się! — które Adolf i Julian spełnić musieli, spoglądając na siebie z ironicznym uśmiechem.
Panie, które niewiele jadły, krzywiły się, szeptały, i znużone wstały nakoniec od stołu, zosta-