Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

wując mężczyzn na ożywionych rozmowach przy pełnych kieliszkach..
Nie było we zwyczaju w Wólce nigdy podawać szampana, zastępowało go daleko kosztowniejsze węgierskie stare — braku tego napoju nikt nie czuł, oprócz Adolfa i Juliana, którzy do niego byli nawykli.
W ogóle, chociaż goście się nie bardzo może ubawili, żadnym dysonansem dzień ten nie został zakłócony i wszystko odbyło się w należytym porządku, dzięki zabiegliwości Justysi, która zmęczona, głodna, z wypalonemi na twarzyczce rumieńcami, nie usiadła i nie spoczęła, aż ostatni z sąsiadów rozjeżdżać się poczęli.
Sędzia usunął się do swego pokoju, aby spocząć nieco, bo sprawowanie obowiązków gospodarza, w którem synowie mało go wyręczali, w końcu starego znużyło.
Ku wieczorowi wszyscy się jakoś rozpierzchli i panie poszły do swoich pokojów.. Z przybyłych nie pozostał nikt oprócz ks. Zaręby, który się liczył za domownika i członka familii — ten pozostał do nocy, bo ciekawym był braci, z którymi się rozmówić dotąd nie mógł poufałej, oni też, znając, jaki miał wpływ na ojca, radzi go byli zaskarbić sobie.
Nie była to rzecz łatwa, gdyż proboszcz ze swych przekonań i trybu zapatrywania się nie czynił ustępstw nikomu.