Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

tego się trzyma, a ma słuszność, wierz mi. Nadaremnie go więc męczyć tem. Przekonacie się kiedyś, że stary jest przewidujący i sądzi o rzeczach zdrowo. Namawiać go na ryzykowne przedsiębiorstwa, stracony czas, a czynicie mu tem przykrość. Jabym ci był to odradził.
— Nie nalegałem wcale — wtrącił Kalikst — nawiasowo się o tem zgadało.. Wy tu na wsi, poza światem, zastarzałe macie uprzedzenia i pojęcia. Boicie się wszystkiego..
Ruszył ramionami ks. Zaręba.
— Dajcie nam pokój, rzekł — wam tylko bogactwa i pieniądze w głowie.. — my wolemy błogosławiony spokój i mierność. Nie znajdujesz, że wujowstwo tak jak są, są szczęśliwi, po cóż mają więcej i czego innego szukać?
— Ale, mój bracie — przerwał Kalikst, trochę zniecierpliwiony. — Mogliby nierównie żyć wygodniej, weselej, w lepszem towarzystwie, w warunkach świetniejszych, — gdyby tylko chcieli..
— A jeśli im z tem dobrze? — zawołał ks. Zaręba. Swojego szczęścia i pojęć nikomu, narzucać nie godzi się. Mówisz o lepszem towarzystwie, czy znajdujesz, iż to, w którem my się obracamy, jest złe?
— Broń Boże, ale przyznasz mi — dodał Kalikst, że nie wygląda ono świetnie!
— Czy i ty zachorowałeś jak Julian, na rozmiłowanie się w elegancyach i państwie?