Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Ks. Zaręba poruszył ramionami.
— Rodzicom inne życie, towarzystwo, obyczaj chcieć narzucić, byłoby okrucieństwem i egoizmem z waszej strony — mówił dalej. Przynajmniej ty, mój Kalikście, nie powinieneś się przyczyniać do tego..
Ja bo — dodał nieco zmieszany Mecenas — nie mam pretensyi uczyć starych życia — tylko mi żal, że przy takich środkach robienia fortuny, jakie ma ojciec.. wegetuje..
Westchnął. Ksiądz na niego popatrzył niemal z politowaniem.
— Za to wy — rzekł, żyjecie co się zowie, piersią całą! Zważcież, rodzice was nie nawracają, dają wam swobodę, a wy jej starym odmawiacie? Suum cuique, każdy wiek, temperament, ma inne skłonności i popędy.. Wszystko to może potrzebne i kompensuje się wzajemnie..
To mówiąc ks. Zaręba, po małym przestanku, umyślnie rozpoczął z innej beczki.
— Wuj, jak widzisz, nic a nic nie postarzał, wujenka taka ruchawa i ożywiona jak była.. Powinniście się cieszyć. Na tych naszych starych czuć i widać i błogosławieństwo Boże.. Co to za ludzie! Ja zblizka na nich patrząc — wielbię. Co to za spokój ducha, jaka łagodność i wyrozumiałość!
Kalikst słuchał milczący, myślami goniąc pewnie gdzieindziej.
— Sędzinie tylko brak wnuczka, któregoby