Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

chwytano, aby dogodzić wymaganiom, wiedząc, że stan ten nie potrwa długo.
Stary Konrad, wydawszy ostatnie śniadanie, siedział sparty na stole, i na kuchtów zdał obiad, bo mu już sił zabrakło.
Justysia w czasie pożegnań stała zdaleka, odpowiadając ukłonami na spojrzenia i ruchy, któremi się jej pozbywano, nieco zazdrośnie spoglądając na faworytkę. Wszyscy znajdowali, że Sędzina psuła sierotę i nadto się do niej przywiązywała..
Gdy Mecenas ostatni siadł do powozu, załzawiona staruszka, spostrzegłszy Justysię, podeszła ku niej z rękami podniesionemi, w milczeniu i ściskać ją poczęła.
Było to zarazem nieme podziękowanie i uznanie, że teraz tu ona dzieci zastąpić miała. Nie powiedziała jej tego, ale pomyślała staruszka. — Ona jedna jej została.
Dzieci rozbiegły się znowu, wnuków jej powierzyć nie chciano, ale miała tę sierotę, wychowaną jak własne dziecię, serce się nią zaspokoić musiało..
Justysia rozrzewniona także całowała ją po rękach.
— Musisz być na śmierć zamęczona, odezwała się w końcu staruszka — idź, proszę cię; odpocznij, połóż się, nie spałaś dnie, noce.. ja wiem.. Kredencerz i Mateuszowa cię wyręczy..