— A! niech dobrodziejka wierzy mi, całując w rękę Sędzinę, odpowiedziała Justysia — ja wcale tak zmęczoną się nie czuję. Jestem młodą, mam siły, pani by wypoczynku potrzebowała.
Staruszka nie odpowiedziała nic, choć w istocie nogi pod nią drżały.
Ani mąż ani ona nie mówili nic z sobą teraz o dzieciach, — obawiali się o jakieś niemiłe wspomnienie przypadkiem potrącić. Obojgu te dni nadziei i oczekiwanej radości zostawiły po sobie wyczerpanie i pustkę w sercu.
Czyją to było winą? Ich, czy dzieci?
Nie umieli sobie wytłumaczyć, ale skłonni byli obwiniać się sami o zbytnie wymagania, o surowość, o niedostateczne przejęcie się tym duchem czasu, któremu młodzież była posłuszną. Stary Szelawski po odjeździe zaczynał żałować, że się okazał tak nieużytym, szczególnie dla Kaliksta.. Powinien był, zdawało mu się — jakąś sumę poświęcić.. na próbę. Przez całe życie miał za zasadę, aby od dzieci zależnym się nie czynić i nie narażać ich na pokusę.. ale.. wszystko ma granice..
Zdaleka uśmiechali się sobie staruszkowie, unikając rozmowy, lękając się jedno drugie czemś zmartwić..
Sędzina nie skarżyła się, że jej wnuków odmówiono, on nie zwierzył się z rozmów z Bronisławem i Kalikstem..
W ciągu dnia potem dopiero zawiązała się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.