ten stan, a trzeciego wieczorem wszyscy, nie wyjmując męża, klęczeli u jej łóżka... Zmarła przytomna, spokojna, jeszcze w ostatnich chwilach zaklinając Justysię, ażeby Sędziego nie opuszczała, pilnowała go, nie dając się niczem skusić, nawet gdyby stary ją chciał uwolnić.
Stary Szelawski, pomimo przyjazdu synów, troskliwości, jaką go otoczono — mimo religijnego poddania się woli Bożej, od tego ciosu był jakby na wpół zabitym. Mówił mało, zamyślał się, nie słyszał, co do niego się kto odzywał — nie skarżył się, ale obudzał litość, tak niezmierne na nim widać było pognębienie.
Nie dał się od pogrzebu odciągnąć, pomimo złej pory, sam chciał się zajmować wszystkiem, lecz był to stan gorączkowy, po którym nastąpiło osłabienie.
Frycz go nie odstępował, mając obawę wielką, ale po kilku dniach Szelawski począł przychodzić do siebie, zmienił się, zestarzał, lecz wyrobił się jakiś stan normalny, inny, niż był — wszelako już niegrożący niebezpieczeństwem.
Justysia, dawszy słowo nieboszczce, o czem staruszek był uwiadomiony, weszła natychmiast w obowiązki dozorczyni, znaczną część około domu zdała na klucznicę, a sama poświęciła się Szelawskiemu.
Nie opierał się on temu. Zastępowała mu sekretarza, pośredniczyła, gdy kto się z nim widzieć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.