i rodzice pospieszyli z ofiarami, Julian był ocalony — teraz następowały nieuniknione układy o zabezpieczenie tego, co mu pożyczono. Wymagał formalności tej ojciec, żądał Bronisław, miał do niej prawo Mecenas, i znajdował, że należało ją dopełnić.
Julian uczuł się tem jakoś dotknięty, i stosunki, które się tak heroicznie, ofiarnie zaczęły układać, pogorszyły się, ostygły. Wyrzucano Julianowi niewdzięczność.
— Nie możemy się ostatecznie wszyscy dać pozarzynać dla niego, mówił Bronisław. Mam dzieci, mam obowiązki, przyszedłem w pomoc, gdy było potrzeba — ale muszę się ubezpieczyć.
Mecenas pojechał do Juliana w imieniu ojca, brata i swojem dla uregulowania hypotek, i znalazł go niesłychanie podrażnionym. Wymagał, aby sum pożyczonych nie wnoszono do ksiąg, boby mu to popsuło kredyt. Posprzeczali się bracia, i Kalikst odjechał podrażniony, stojąc przy swojem.
Zaczęto potem listami się znosić, co jeszcze pogorszyło nieporozumienie.
Julian odwoływał się do ojca, ojciec dawał mu napomnienia, ciągnęło się tak wszystko bez rezultatu, a rodzeństwo zaczynało znowu zniechęcać się. Na Juliana niepraktyczność, egoizm, składano winę... znajdowano sposób prowadzenia interesów fantastycznym.
Na dobitkę niespodziana zupełnie okoliczność
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.