Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto? Kto? dorzucił niespokojniejszy coraz Mecenas.
— A no — Lola! Lola! zawołał Szelawski. Wystaw sobie — daje Serafinie Jadwisię! Rozumiesz ty to? wiesz ty, co to dla matki jest, dziecię choćby na czas jakiś oddać? Nie jestże największy dowód miłości dla nas!
Ja ci powiadam — kończył stary coraz się mocniej ożywiając, ona mnie tak tem ujęła za serce, iż tego wypowiedzieć nie umiem. Serafina z radości plącze, i ja, gdybym mógł, gotówbym się rozpłakać.
Zbladł osłupiały Mecenas...
Tak więc w chwili, gdy sądził, że zwyciężył, Bronisławowa zadała im cios okrutny — stanowczy i nietylko nie została odsuniętą, ale owszem zyskała wpływ ogromny. Był to krok rozpaczliwy, ale niesłychanej doniosłości, Bronisławowstwo stali teraz tą ofiarą bliżej serca rodziców, niż całe rodzeństwo. B. Kalikst spuścił głowę, — nie umiał odpowiedzieć słowa; nie było możności zmniejszenia w oczach rodziców tej ofiary i przekonania ich, że ona była tylko prostą rachubą.
Przygnębiony zamruczał coś Mecenas, spuścił głowę i usiadł.
Sędzia, który, jakeśmy mówili, nie lubił, nie znosił tajemnic, miał już na ustach zwierzenie się Mecenasowi z wzajemnej ofiary, którą chciał uczynić Radcy, wstrzymał się tylko, nie będąc jeszcze