żem się przekonał, iż panna Justyna serca dla niego nie ma i sprzyja mi... Nie może być, aby Pan Bóg dopuścił spełnienia takiej...
Floryan nie znalazł wyrazu na oznaczenie tego co czuł. Męztwo w nim rosło...
Komornik, chociaż widocznie tą komplikacyą, jak ją nazywał, mocno dotknięty, wnukowi dodawał otuchy, starym obyczajem powtarzając. — Jakoś to będzie! Uspokój się — jakoś to będzie. Pan Bóg łaskaw...
Dzień ten zwolna przyłożył się do uspokojenia młodego Kunaszewskiego, a i panna Justyna nie okazywała po sobie zwątpienia i starała się być swobodną... Stary komornik zaś, który wiedział o tem, że ociemniała Podkomorzyna sprzyjała Justysi i Floryanowi, poszedł do niej na radę, i aby się użalić.
— Wiedziałam o tem, bom też tam była, — że Justysia musiała dać słowo nieboszczce, iż wyjdzie za Kaliksta — poczęła staruszka, ale ja do tego nie przywiązuję wielkiego znaczenia. — Mecenas nie powinien się upierać i nie będzie się upierał, a nie wiem zresztą nawet, czy teraz ma wielką do ożenienia się ochotę... Niech pan Floryan nadziei nie traci... Mnie tej biednej Justysi taki żal... ach...
— A jak się uprze pan Kalikst? wtrącił komornik. Kto go wie — choć to jeszcze starym nazwać nie można Mecenasa, ale w jego wieku do
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.