przypadła. Zajął się natychmiast gorąco nie dlatego, aby sam miał korzyść wyciągnąć jakąś i zarobić na wdzięczność, ale — dawało mu to zatrudnienie, które tyczyło się Justyny, — obchodziło ją, mogło położenie uczynić znośniejszem.
Szło o to, aby nie zwracając zbytnio uwagi na siebie — postarać się o skazówki, mogące posłużyć do dalszych badań i poszukiwań. Były one tem wielce utrudnione, że przez lat dziesiątek nie uczyniono tak jak nic, a ślady człowieka i ludzkich czynności tak niezmiernie się łatwo i szybko zacierają.
Pan Floryan już z zamiarem wybadania starego Szelawskiego, przyszedł z nim, jak zwykle z dziaduniem razem. Rozmowę naprowadzić na pannę Justynę, było bardzo łatwo. Kręciła się ona ciągle, — czynna około Sędziego chodząc, służąc mu. Stary komornik dosyć niezręcznie począwszy ją wychwalać, zagadnął o historyę przyswojenia jej sobie przez Sędzinę... i zwolna skłonił Szelawskiego do opowiadania.
Pan Floryan, okazując wielką ciekawość, rozpoczął go badać, pytać... prosić nareszcie o pokazanie tych drobnych pozostałości, które świadczyły o tajemniczem pochodzeniu.
Szelawski dał się wciągnąć w te wspomnienia, które miłe mu były, bo żony jego dobrego serca dowodziły... — przypominały mu jego drogą Serafinkę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.