Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Od słowa do słowa, Sędzia rozgadawszy się, wziął kluczyki z kieszeni, poszedł do biura swego, — znalazł osobną szufladkę, która była przeznaczoną na papiery — Justysi, i wydobył ją.
Floryan poprosiwszy o pozwolenie, — opanował ją i zasiadł przypatrywać — ale dobył zaraz i ołówek i notatnik, aby sobie przepisywać wszystko. Sędzia nie zwracał na to uwagi.
Zachowane — pamiątki i pozostałości były w bardzo niewielkiej liczbie, a — wyjąwszy metrykę Justyny, chrzczonej w Częstochowie, która podawała imiona i nazwiska rodziców, nie było nic ważniejszego, mogącego na ślad jakiś prowadzić. Sędzina bardzo skrzętnie, zabierając sierotę, zabrała, co tylko się przy nieboszczce matce jej znalazło. Były to zmięte i w części uszkodzone listy i notatki, a nawet rachunki...
Nikt ich dotąd tak bardzo bacznie nie rozpatrywał i nie rozbierał, bo do nich wagi nie przywiązywano.
Floryan skrzętnie wszystko sobie poprzepisywał, co mu się zdawało mieć znaczenie jakieś. Były niektóre skazówki, na które wprzódy nikt nie zważał. Sędzina nietylko, że nie dochodziła bardzo rodziny biednej sieroty, ale wolała, aby się jej nie dopytano. Wiedziała, że uboga familia dziecku żadną nie będzie pomocą, a sama się do niego przywiązawszy — nie chciała oddać nikomu, postanowiła bowiem zająć się jej losem.