urządzonego żywota, który tu zawsze panował Ojciec przyjmował go z tą czułością, którą, przybycie każdego z dzieci rozbudzało w nim. Kalikst był ulubionym Benjaminkiem żony nieboszczki, staruszek pamiętał o tem i czuł się w obowiązku kochać go teraz za dwoje.
Przyjazd Mecenasa zmięszał bardzo pannę Justynę, Podkomorzyna położyła palec na ustach i podniosła głowę — przeczuwała, że nie przybywał darmo... a kochała bardzo Justynę, i protegowała Kunaszewskiego.
Tegoż wieczora i ks. Zaręba, częsty teraz gość w Wólce, przyniósł z sobą trochę wesołości i dobrej myśli.
Mecenas był mu rad, chociaż w sprawie projektowanego małżeństwa, proboszcz stanowczo się nie oświadczając — w gruncie sprzyjał Kunaszewskim, a ożenienie Kaliksta znajdował — nie do rzeczy.
Zaraz pierwszego tego wieczora gość pochwyciwszy pannę Justynę samą, rozpoczął z nią wesołą rozmowę, przeciągnął ją bardzo długo, usiłował rozruszać i rozbawić do zbytku poważną panienkę, i nie mogąc ani uśmieszku dobyć z jej ust, widząc ją ciągle strwożoną, wyrywającą mu się pod różnymi pozorami nadzwyczaj zły i zmięszany powrócił do ojca.
Obiecywał sobie to usposobienie przezwyciężyć, ale tymczasem był niem mocno dotknięty. Z ojcem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.