że to był skarb w istocie, że w sercu jego oddawna mieszkała miłość... Zrodziła się ona niepojętym sposobem z fantazyi czysto zmysłowej i rachuby, a rozwinęła chęcią postawienia na swojem.
Ustąpić — ani myślał! Był pewnym, że Justyna mu słowa dotrzymać musi, ale naprzód potrzeba było mówić z ojcem....
Całą noc zostawił sobie do namysłu...
Śmierć żony zmieniła znacznie biednego starca, przeżył ją, ale wielka boleść osierocenia goryczą serce jego zalała. Żal miał nietylko do losu, do przeznaczeń, które mu wydarły tę, która była połową lepszą jego istoty, ale do ludzi, nie umiejących podzielać jego boleść i nią, jak on, się karmić
Gdy nazajutrz rano Kalikst z dosyć wesołą, umyślnie rozjaśnioną twarzą, przyszedł mu dać — dzień dobry — uderzył go nieprzyjemnie ten wyraz fiziognomii syna. Mecenas zdał mu się zapominać żałoby, która dom okrywała...
Rozmowa rozpoczęła się zwyczajnie od zapytań o zdrowie, i przeszła na wiadomości, tyczące się osobistych stosunków Mecenasa, Bronisławowstwa... Kalikst umyślnie przemilczał Juliana, obszerniej o nim chcąc później pomówić. Szło mu teraz przedewszystkiem o interes własny — o Justynę.
Począł naprzód się uskarżać na ciążące mu już życie kawalerskie, na tę pustkę w domu, osamotnienie, z którego czas wyjść było.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.