Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec słuchał, nie przerywając, z natężoną uwagą.
— Matka nieboszczka — dodał Mecenas, rozumiała to dobrze, a znając mnie, życzyła sobie, abym się żenił z Justysią, którą wychowała; wymogła nawet na mnie i na niej przyrzeczenie, że to małżeństwo przyjdzie do skutku. Ja całem sercem go pragnę, i miło mi będzie spełnić wolę matki...
Czekał, co powie Szelawski, ale stary zadumany milczał...
— Ja nie wiem, rzekł w końcu — czy to była więcej jej wola, niż powolność dla ciebie? Wiem, że życzysz sobie żenić się z Justysią, ale... dla mnie, to cios będzie, bo ja się bez niej tu obejść nie mogę.
Stanowcza ta odpowiedź, zmięszała Mecenasa.
— Sądziłem, rzekł, że dałaby się zastąpić —
— Kto? Justyna? tu? przy mnie? z podrażnieniem w głosie i wyrazem twarzy niespokojnym odparł Sędzia. Niestety! żyję za długo... nie chcę być wam zawadą... gotowem i na tę ofiarę dla ciebie — ale to będzie ofiara bardzo ciężka, mój Kalikście! a że też ty tego nie widzisz!
Westchnął stary i sparł się na ręku. Jakby dla potwierdzenia słów jego wchodząca w tej chwili Justyna zbliżyła się do niego po cichu, rozpytując o roz maitedomowe rozporządzenia, o obiad, o potrawy, do których był przywykł przy pewnym sta-