Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

suknie... poruszał się — usiłując widocznie poskromić wewnętrzne rozdrażnienie. Kalikst nie mógł odejść i porzucić go, a nie wiedział sam, czemby mógł wrażenie to zatrzeć.
Widział teraz, że z ojcem już o tem mówić nawet nie było podobna... Cel jego podróży został chybiony...
Zwrócić się więc musiał do Juliana i jego interesów, bo te jedne mogły odciągnąć myśl Szelawskiego od niefortunnej próby, która tak na niego silnie podziałała.
Ale Sędzia, zwykle biorący do serca sprawy rodzeństwa, interesujący się też Julianem — słuchał teraz roztargniony, myślami, będąc gdzieindziej, tak że Mecenas sam prawie mówić musiał, ledwie słówko jakieś wymógłszy obojętne ze starego.
Chciał w końcu odejść, gdy Szelawski podniósł głowę i zatrzymał go pytaniem.
— Masz więc tak stałe postanowienie żenienia się z Justysią?
— Jak najżywiej tego pragnę — odparł Kalikst, bo ją szacuję, kocham, i mam nadzieję uczynić szczęśliwą.
— Wszystko to bardzo dobrze — mój Kalikście — doda! Sędzia — ale audiatur et altera pars, czy jesteś pewnym, że ona ma przywiązanie do ciebie? Sercu nakazywać nie można... a ja... ja — mnie — mnie się zdawało i zdaje, że Justysia (jeżeli się nie mylę) więcej ma sympatyi dla