młodego Kunaszewskiego, który jest w niej rozkochany...
Wspomnienie Floryana okrutnie zburzyło pana Kaliksta.
— A! proszę ojca! ten młodzik jakiś — zawołał — że mógł chwilowo ją zabawić... że się z nim pośmiała... to niema znaczenia... Ona wie, że wolą matki było, aby wyszła za mnie... nikt jej nie zmuszał dać słowo... zobowiązała się, przyrzekła...
— Wiem o tem — przerwał Szelawski, ale Serafinka mi mówiła, że ty od niej żądałeś i wymodliłeś to słowo Justyny, że nie mogła się tobie oprzeć...
— Mnie? podchwycił gorąco Mecenas — mnie? ale gdyby matki nieboszczki przekonanie, że to zapewni szczęście Justysi, nie zgadzało się z mojem, nigdyby była tego nie żądała...
Argument ten zmusił Szelawskiego zamilknąć. Nadto szanował pamięć żony, a widział, że z synem już w tym przedmiocie rozprawiać było próżno, chcieć go przekonać, niepodobieństwem.
Mecenas zabierał się dłużej o tem rozszerzyć, ale Sędzia dał mu znak ręką — i zamilkli oba. Szczęściem dla obu, wszedł stary ekonom z jakimś raportem, i Szelawski się ku niemu zwrócił, a Kalikst mógł wysunąć z pokoju.
Do najwyższego stopnia zburzony, — gniewny — wpadł do salonu, w którym nikogo nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.