Wzmianka o kosztach sprawiła, że Leliwa-Wolski przypatrzył się pilniej przybyłemu.
— Tak! odparł — panu się może zdaje, że wśród naszych setek tysięcy pomięszanej szlachty, która często nie wiedziała sama, do jakiego należała herbu, a nazwisko swe fałszywie pisała, łatwo się czegoś dopytać?
Otóż ja panu naprzód to oświadczyć muszę, że ja od lat trzydziestu w aktach drabuję, a nie znam Wolskich Korczaków, i sądzę, że ich na świecie nie było, chociaż łatwo być może, iż jakiś Korczak przez czas jakiś od wsi się bałamutnie Wolskim zwał.
Zmięszał się pan Floryan. Pan Radca z powagą, z góry patrzył na niego.
— Ja, odezwał się rozdobruchowawszy nieco, muszę panu, siebie postawić na przykład, jak to trudno u nas dojść do wiadomości nawet bardzo niedawnych rzeczy... Oto ja, którego pan widzisz przed sobą, miałem brata rodzonego, który się ożenił ubogo i sam biedę klepał... Po jego śmierci żona z córką pojechała szukać familii jakiejś na Wołyniu.. No cóż pan powiesz, pojechała... ani słychu, ani dychu... jak w wodę. I ona i córka przepadły. Com ja się nachodził, napisał, naśledził — lat przeszło dziesięć temu — i do tej pory — nic a nic! A pan chcesz jakichś tam imaginacyjnych Korczaków Wolskich odszukać, nie wiedząc nawet, gdzie byli osiedli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.