Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— To cud! palec Boży! Ktoby się był spodziewał. Teraz ja górą! I chciał ściskać stryja, który mu się zimno i sztywno opierał, nie podzielając wcale tych uniesień. W końcu zeszli ze wschodów, Kunaszewski przywołał doróżkę, wsadził do niej archiwistę, otulił mu nogi, zawołał, aby wieziono go do hotelu rzymskiego — i cały rozpromieniony wprowadził do swojego mieszkania, natychmiast wołając o obiad.
Stary Wolski dawał z sobą robić, co chciał Kunaszewski, ale zbytniej nie okazywał radości ani podziwu ze składu szczęśliwego okoliczności.
Człowiek był w papierach zasuszony, zimny, a tak nawykły do ciągłego ślęczenia nad całemi pokoleniami które w oczach jego codzień przechodziły i niknęły, że — losy jednostek niewielkie na nim czyniły wrażenie.
Zapowiedź dobrego obiadu także nie zdawała się go wiele obchodzić. Kunaszewski tymczasem przysiadł się do niego szeroko, i długo opowiadając o Szelawskich, o rodzinie, o staruszkach, o położeniu Justysi, o konkurach mecenasa i t. p. Mało oznak interesowania się tem okazywał Wolski — wzdychał czasem, poprawiał na łysinie włosy, ale serce mu wcale nie uderzyło, do wynalezionej córki brata.
— Ten mój brat — począł potem mówić do Floryana — miałem z nim niemało kłopotu za życia. Wykierował się najfatalniej, ożenienie z miło-