Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

Justysia wyglądała tak zachwycająco piękną, pomimo, że twarzyczka miała wyraz smutku i cierpienia, iż jednym głosem uznawali ją wszyscy najpiękniejszą na całą prowincyą...
Nie potrzebowała tego wdzięku młodości podnosić żadnym strojem.
Zmuszona na ten dzień zrzucić żałobę, w blado niebieskawej sukience bez żadnych przyborów wymyślnych, miała coś tak powietrznego, idealnego w sobie, jakby jej tylko skrzydeł brakło — do ulecenia w powietrze...
Stryj Leliwa-Wolski, chociaż się tem powinien był cieszyć, zdawał się nawet nie widzieć nic i ledwie na nią kiedy rzucił okiem...
Powiedział tylko poufnie staremu Kunaszewskiemu, że mu matkę swą przypominała — co zdawało się nieosobliwą do serca jego rekomandacyą — bo powiedziawszy to skrzywił się. Ożenieniu brata przypisywał wszystkie jego niepowodzenia i koniec smutny.
Pod koniec dnia Szelawski nawet weselszym był i ożywionym.... a dla obu synów czulszym nieco...
W ciągu obiadu, gdy Justysia się pilno krzątała, biegała i gospodarowała, ciągle na nią wskazywał i powtarzał.
— To skarb jest... ta nieoszacowana moja gosposia!
Bronisław i Kalikst zarówno zamierzali z ojcem