powtarzał boleściwie... ale słuchać nie chcą... ślepi są — nie widzą, co ich czeka...
Julian nie przyjechał — ale coby pomogło przybycie jego, kiedy serce ma zamknięte... Żona ta go zgubiła, oderwała od nas — osamotniła... Od naszego szlacheckiego świata odstał, panowie go nie przyjęli — marnie przepadnie.
Bronisław także poszedł drogą fałszywą... — pieniędzy, pieniędzy żądał i po kolana w błoto gotów iść po nie... Chwilę miał tylko poczciwą — a teraz...
Mecenas... choćby chciał, nie wyratuje ich... a i ten wykolejony... trzeba im było na zagonie siedzieć, na wsi — w mieście się na mieszczuchów poprzerabiali.
Przepadną Szelawscy — przepadną! Sabina za mężem pociągnęła, ale to kobieta — jej przebaczone...
Wola twoja Panie... ale smutny zamknę oczy.
Ks. Zaręba... tenby chciał przejąć po mnie posłannictwo zgody i jedności — ale czy oni jego posłuchają, gdy rodzonego ojca słuchać nie chcieli!
Frycz słuchając, odzywał się niekiedy... ale Szelawski ogłuchł — nie słyszał. Doktór schylał mu się do ucha, podnosił głos... Na chwilę zmuszony milknął stary, lecz zaledwie Frycz odstąpił — zaczynał znowu jęczeć, wzdychać i narzekać.
Dzień się już robił, a Frycz znużony drzymał — Szelawski ani na moment się nie uspokoił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.