Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

Puls badając wiedział doktór, że gorączka nie ustawała... Nie było wątpliwem już dla niego, że choroba jakaś się rozwijała — a w wieku Szelawskiego każda była groźną.
Frycz w ostatku zmuszonym był z podróżnej apteczki dobyć silniejsze medykamenta, aby spróbować uśmierzyć podrażnienie, i bodaj sztucznie wywołać sen i spoczynek...
Jak zawsze w takich razach bywa, ciało się zwyciężyć dało — duch oparł i walczył. Sędzia usnął, lecz rzucał się we śnie, wyrazy z ust mu się wyrywające świadczyły, że to co wprzódy głośno wypowiadał, snuło się dalej w duszy jego marzeniem.
Nad rankiem, zostawiwszy rozbudzonego umyślnie Kunaszewskiego na straży przy łóżku, doktór Frycz poszedł do pokoju Bronisława i nie wahał się sen mu przerwać.
Przestraszony chwycił się z ciężkiego uśpienia Radca.
— Słuchaj no — panie Bronisławie, odezwał się Frycz — nie chaiałbym was napróżno trwożyć — ale ojciec jest chory — obawiam się o niego. Jeżeli w ciągu dnia polepszenia nie będzie, rzecz groźna.
— Cóż począć mamy? przerwał Radca.
— Przygotować się do poddania woli Bożej — rzekł Frycz. Wiek i w ostatnich czasach doznane przykrości wyczerpały starego. Powtarzam wam —