się powrotu, a sam jechać nie chciał i nie mógł. Musiał więc Kunaszewski wybierać się w podróż, ale z tem, aby natychmiast powrócić...
Archiwista ani czekać, ani się żegnać nie myślał, popłoch, jaki tu panował, przestraszał go, ubrany z torbą w ręku, gwałtownie dopominał się jechać. — Nie było sposobu, młody Kunaszewski musiał być posłusznym.
Na wyjezdnem zaledwie mu się udało pochwycić przebiegającą przez dziedziniec pannę Justynę i oznajmić jej, że stryja odstawiwszy do archiwów natychmiast na posterunek, i służbę powróci.
Niespokojny sen starego Sędziego trwał do godziny dziewiątej. Obudzony żądał napoju, skarżył się na pragnienie — osłabł mocno.
Frycz badając go, nie powiedział nic, lecz twarz mu się nie rozjaśniła.
Szelawski zwolna sobie przypomniawszy dzień upłyniony i położenie swe, chciał wstać — ale o tem mowy być nie mogło. Sam poruszywszy się uczuł, iż to było niepodobieństwem...
Gdy pozostali z Fryczem sami, kazał mu się zbliżyć do siebie.
— Stary, rzekł — mnie się widzi, że ze mną być może niedobrze. Mów ty mi prawdę całą. Potrzebuję i z Bogiem się pojednać, a przygotować stanąć przed nim, i z dziećmi rozmówić. Nie uwodź mnie. Śmierci się nie boję, życia nie pragnę, tylko obowiązki bym chciał spełnić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.