interwale przerywały jakby paroksyzmy chorobliwe... w ciągu których mówił niewyraźnie, szybko i niezupełnie przytomnie. Lekarstwa dawane niewiele skutkowały, pragnienie było ciągłe, apetytu żadnego...
Wojskowy lekarz, młody i zdolny, nadjechał wkrótce, a Frycz go wprowadził po krótkiej naradzie do chorego... Wyszli potem razem smutni, szepcząc coś między sobą — a przybyły, który koniom odchodzić nie dozwolił, bo mu pilno było nazad do szpitala — wymknął się... niepostrzeżony. Frycz nie odchodził z pokoju Sędziego. Wieczorem gorączka widocznie się zwiększyła. Znak był niepomyślny.
Sam Sędzia w chwili spokojniejszej, od ks. Zaręby zażądał nazajutrz spowiedzi i na śmierć przygotowania.
Wyobrazić sobie łatwo popłoch, jaki to sprawiło. Zmuszona pomimo łez i obawy ciągle być na służbie, Justyna chodziła jak obłąkana, zmuszając się wydołać wszystkiemu, co spadło na nią. Przychodzili do niej po rozkazy, potraciwszy głowy ludzie — musiała rozstrzygać, dysponować, biegać, zaglądając zarazem do chorego, który się o nią dopominał, i wielekroć wołać ją kazał — rozmaite dając polecenia.
Z tych widać było, że on sam gotował się do końca, który przeczuwał.
— Chciałbym tylko Juliana doczekać — szeptał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.