Nadeszła noc... Oprócz kilku kropel wody kilka razy przebudzony na krótko Sędzia zażądał wody i usypiał znowu.
Dopytywać chciano Frycza, ale ten tylko niecierpliwe dawał znaki, że odpowiedzieć nie może. Wnosząc z jego fiziognomii nic się dobrego nie można było spodziewać.
Całą noc tak czuwano przy łożu... gdy nad rankiem już przywołał spiesznie Kunaszewski ks. Zarębę... Sędzia konał, ale oddał ducha tak spokojnie, z uśmiechem na ustach, jakby się cieszył poczciwemu życiu dokończonemu szczęśliwie...
Nie upłynęło pół godziny, a spokojny dworek, w którym nie stało jednego człowieka, zmienił się zupełnie. Bronisław i Mecenas oba się zaczęli zajmować natychmiast przygotowaniami pogrzebowemi — Podkomorzyna chciała znużoną nad wyraz wszelki Justynę położyć do łóżka, ale bez niej nikt nie wiedział, gdzie czego szukać... jak się rozporządzić.
Ksiądz Zaręba zmuszony był odjechać na probostwo, Radca i Mecenas pozostali sami. Nieuchronnem się zdawało — że się teraz musieli zbliżyć do siebie, naradzić, rozmówić i coś przedsiębrać za wspólną zgodą — ale ani jeden ani drugi pierwszego kroku uczynić nie chciał, i napomnienia a prośby ojca przebrzmiały napróżno.
Radzi byli dowiedzieć się od Justyny, że na wszelki wypadek rozporządzenia były poczynione
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.