Radca, który się wcale nie spodziewał ze strony ojca podarku, był zmięszany... i sam nie wiedział, czy się nim cieszyć — czy smucić.
Wołałby był, aby ojciec nie tak się spieszył z zapłatą tego, co za dług uważał. Schował za surdut pakiecik, nie mając czasu się mu przypatrzeć, a że baranie skórczyki mogą być i duże i małe — nie zabierając miejsca więcej jedne nad drugie — niepodobna się było domyśleć... czy suma... nie ograniczała się do takich rozmiarów, że ją za indemnizacyę pobytu... wziąć było można — co Radcy by przykrem być musiało.
Nie śmiał ani się przyglądać — ani zbyt badać papierów, i zmięszany ciągle ojcu dziękował plącząc się i ocierając pot z czoła.
— Proszę cię, Bronisławie — dodał Sędzia — niech to zostanie między nami, — niech Lola się nie chwali i nie mówi o tem...
Bronisław zaręczył tajemnicę.
Po rozmowie, która się niedługo przeciągnęła, Bronisław jak tylko mógł wymknąć się do swojej kancelaryi, otworzył biurko i w niem dla bezpieczeństwa — paczkę rozwiązał...
Ochłonął... obawiał się, aby oszczędny Sędzia nie zbył go kilkunastu lub kilkudziesięciu tysiącami złotych... Sto tysięcy było już datkiem znaczącym i przychodziły tak w porę Bronisławowi, że mu się aż twarz rozpogodziła. Właśnie miał szukać kredytu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.