kanapie, pilno się przypatrywał końcom swych lakierowanych bucików, Mecenas zajął miejsce za stołem i niecierpliwie przewracał karty kopii testamentu, Bronisław stanął przy oknie i patrzył w ogród bezmyślnie.
Gdy Zaręba dokończył wreszcie, wyraźnie zniechęcony, przemówienie, które goryczą zapłynęło, Mecenas podniósł głos pierwszy i wskazał, że naprzód należało rachunki między rodzeństwem uregulować, zapobiegając nieporozumieniom...
Wziął arkusz papieru i ołówek, i głośno czytając z testamentu naprzód pozostałość ogólną po rodzicach, potem ciężary, legata, długi, podział sum i t. p, na prędce bilans ułożył...
Odczytał go raz i drugi — wśród uroczystego milczenia. Julian podniósł się z kanapy, przyszedł do stołu, popatrzył na cyfry i wrócił nic nie mówiąc... Radca nie sprawdzał nic, pozostał u okna. Nie było o nie sporu i kwestyj.
Mecenas powtórnie oświadczał, że Wólkę w warunkach przez ojca oznaczonych na swoją schedę przyjmował.
Wywołało to lekki uśmiech na usta pana Bronisława.
— Zdaje mi się, rzekł cicho, iż każdy z nas mógłby ten ciężar wziąć chętnie na ramiona, nie skarżąc się, ale Kalikst wedle tenoru testamentu ma pierwszeństwo.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.