Mecenas podniósł głowę, chciał coś odpowiedzieć — zmilczał.
O rozdział kapitałów, z których żaden nie był wątpliwym, sporu nie wszczęto... Zdawali się wszyscy tylko chcieć jak najprędzej być wolni.
Ks. Zaręba słuchał, milczące to, bierne posłuszeństwo wcale go nie zaspakajało — żadna struna serdeczna nie zadrgała, o zbliżeniu się mowy nie było...
Szczególniej pan Kalikst niecierpliwym się okazywał, aby usunąć trudności formy, — uzyskać milczącą zgodę, i skutkiem jej w Wólce się już rozgospadarować.
Spieszono ze szczegółami. Bronisław zażądał inwentarza dla podziału sreber i ruchomości kosztowniejszych, a Julian z pańską obojętnością natychmiast dodał, iż co do tego, umocowuje ks. Zarębę i przyjmie co mu przypadnie...
Tak, dopełniwszy — wedle swego przekonania wszystkiego, do czego był powołanym, wstał żywo z kanapy i zabierał się do wyjścia. Zatrzymał go wuj.
— Mój Julianie, rzekł, cieszę się, że tak zgodnie i łatwo kończycie interesa, ale ojciec spodziewał się i wymagał więcej od was, pragnął zbliżenia się braterskiego i miłości braterskiej. Uczyńcie zadość i woli nieboszczyka i obowiązkom...
Dziwny, sardoniczny uśmiech przebiegł usta pana Juliana.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.