mnej, która się tu objawiała — ks. Zaręba był bezsilnym, działać nie mógł.
Nikt mu się nie opierał, ale każdy szedł w swoją stronę, i rodzeństwo dowodziło tem postępowaniem, że chciało sobie nadal obcem pozostać.
Miłość się nie nakazuje.
Przez okno wychodzące na podwórze, dostrzegł ks. Zaręba, iż pan Julian opuściwszy salon, natychmiast zawołał kamerdynera i wydał rozkazy do podróży. Powóz w chwilę potem przyciągnięto dla pakowania, a Chryzio ukazał się w stroju podróżnym z torebką, krzątano się już około waliz i tłumoków.
Mecenas wybiegłszy z salonu, papiery rzucił na stół w swoim pokoju i pospieszył szukać panny Justyny, z którą pilno mu było rozmówić się stanowczo. Nie znalazłszy jej w pokoju, wpadł do Podkomorzynej, która przyjęła go bardzo ceremonialnie i zimno.
Nie zastawszy i tu panny Justyny, o którą spytał w progu, niespokojny wyszedł już obejmować rządy i wydawać rozkazy, gdy pod samym dworem, niespodzianie się zetknął z Floryanem Kunaszewskim — uniknąć go nie było sposobu, gdyż witając się grzecznie, prosił o chwilkę rozmowy.
— Szukałem właśnie pana Mecenasa.
Służę mu — odparł sucho i kwaśno Kalikst.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.