Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

dobna wymówka. Dobrodziejstw, zwłaszcza cudzych, się nie wypomina!
Kalikst chciał się zbliżyć do Podkomorzynej — ale ta spiesznie zawróciła się i wyszła.
— Niema co mówić — odezwał się z goryczą ks. Zaręba — rozpoczynasz gospodarstwo na Wólce w dobry sposób Kalikście...
— Cóżem ja tu zawinił? zawołał Mecenas. Justynie słowo jej zwróciłem, a Podkomorzyna wzięła do serca, co się wcale do niej nie stosowało... Nikogo przecie nie wypędzam i domu nie wymawiam.
Pochwycił się za głowę.
— Proszę wuja — bądź łaskaw uspokoić Podkomorzynę — zapewnić pannę Justynę... — ja już nie wiem sam, co mam czynić i mówić.
Zdaję to na pośrednictwo wasze...
W dodatku jeszcze z Kunaszewskim się rozprawić trzeba.
Ulitował się nad nim ks. Zaręba, i poważnie a chłodno zapewnił, że będzie się starał złagodzić podrażnienie i porozumienie się lepsze wyjednać. To mówiąc, wyszedł z pokoju...
Z najgorętszą chęcią złagodzenia rozdrażnionych przez Mecenasa, ks. Zaręba znalazł naprzód opór stanowczy ze strony ociemniałej Podkomorzynej, — która brała stronę sieroty... a razem obawiała się o siebie.
— Jeżeli pan Kalikst temu dziecku, które do-