Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

mowi rodziców jego służyło przez lat tyle i odsłużyło pewnie za to, co dla niego uczyniono — podarek, jaki Sędzia jej zostawił, wyrzuca — czegóż ja się mam spodziewać, która byłam i jestem tylko ciężarem?
Wolę się wynieść do klasztoru, do miasteczka, do karczmy, cierpieć głód, ale na upokorzenie takie narażać się nie mogę. Zresztą Justyna się musi gdzie schronić, nim wyjdzie za mąż, a ja nie mogę jej porzucić samę.
Po długich a długich rozprawach, przekonywaniach, prośbach, zaklęciach, udało się w końcu proboszczowi wmówić w Podkomorzynę, że Mecenas w Wólce mieszkać nie będzie, i że z nim żadnych mieć stosunków nie potrzebuje, — osobny dla siebie dworek zająć może... Uprosił ją, aby dla pamięci starych swych przyjaciół nie zrywała nagle z ich rodziną, i nie potępiała Kaliksta.
Pod warunkiem więc wyniesienia się ze dworu, staruszka zgodziła się na pobyt w Wólce aż do rozpatrzenia się w stosunkach.
Floryana łatwo było uspokoić oświadczeniem, że Mecenas się zrzekł ręki Justyny, ale co do zapisu Sędziego, Kunaszewski też stałe i mocne objawił postanowienie, iż go nie przyjmie. Błagał ks. Zarębę o jak najprędszy ślub, gdyż potrzebował tylko pojechać po papiery, zresztą wszystko było w gotowości, i dom na przyjęcie młodej pani —