nie taił tego, że ze śmiercią ojca, jak nożem uciął, wszystkim im zaczęło się wieść źle... On — przyznał się, że był bez mała czego zrujnowany.
Dodał tylko spuszczając oczy i sobie z tego czyniąc zasługę, że żony majątek pozostał nietknięty.
— Mecenas, rzekł w końcu wzdychając, wiedział doskonale o mojem położeniu, mógłby był mnie uratować, ale i Julianowi i mnie dał paść, nie chcąc ani palcem kiwnąć. Teraz Pan Bóg go skarał, nadszarpnął i on majątku dobrze, bo żona kosztuje dużo i kaprysi. — Cienko śpiewać zaczyna...
— Julian także źle w interesach? zapytał ks. Zaręba.
— Siedzi na swojej Płosce i zabawia się czytaniem starych francuskich romansów — odparł Radca — żona panuje na Chrzanowie... a vice-gospodarzem Chryzio... Mówią, że Julian astmę ma czy suchoty, i niedługo pociągnie.
— A o Sabinie nie wiecie?
Radca odpowiedział po namyśle.
— Niewiele wiem o Słupskich, słyszałem tylko, że ją mąż zaniedbuje... a sam majątek za granicą traci...
Dwie ciche łzy potoczyły się księdzu po twarzy.
— Każdy sobie! każdy sobie! szepnął cicho... Palec Boży...
Magdeburg, 6 Lipca 1884 r.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.
KONIEC TOMU DRUGIEOO.