dziestu kilku, ciemny brunet, przystojny mężczyzna, nie wiele umiał i mniej jeszcze uczył, ale mówił po francusku ślicznie.
Z dwóch bon jedna tylko czasem się przemykała przez salon, gdyż tu, obyczajem zagranicznym, dzieci wogóle trzymane były po kątach i nie wychodziły przy obcych. Nawet stół miały osobny.
Sama pani, jak się tego domyśleć łatwo, domem się tak jak niezajmowała. Wydawała rozkazy, gniewała się, gdy ich nie spełniano, ale w szczegóły wcale się nie wdawała, znajdując, że to by było dla niej uwłaczającem.
Chociaż na wsi życie było urządzone na sposób miejski: godziny po cudzoziemsku rozdzielały je, nie wygodnie dla sąsiadów wieśniaków. Około pierwszej podawano drugie śniadanie z kilku potraw złożone, między szóstą a siódmą jadano obiad, po którym następowała dzień zamykająca herbata.
Sam pan Juljan, chociaż wglądał w gospodarstwo i miał do niego dosyć szczęścia, o tyle tylko się do niego mieszał, o ile to godności jego nie uwłaczało. Trzymał rządcę, który trafem osobliwym, był człowiek uczciwy, pedant, i znał się na tem czego się podjął.
Wyglądał bardzo parafiańsko, i pani go nie znosiła. Pokazywał się też mało.
Mówiliśmy już o stosunkach rodzeństwa między sobą, które oddalenie, położenie, obyczaje, zajęcia odpychały od siebie. Mecenas pisywał do Ju-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.