Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

tem zaszło, ale bardzo rano pan Otto Bracki wyjechał z Chrzanowa, a domownicy dostrzegli, iż państwo z sobą byli jak poróżnieni. Nie mówili prawie do siebie, widywali się tylko przy stole i herbacie, pani była w humorze najokropniejszym, Julian się gniewał i niecierpliwił.
Tłumaczono to różnie, lecz z postępowania pana Ottona się pokazywało, że i on w tem jakiś udział mieć musiał, nie przyjeżdżał już bowiem do Chrzanowa, i jawnie do niego nie posyłano...
Mówiono, że jest chory.
Kwasy pomiędzy małżonkami tak się stały uderzającemi, iż służba nawet podzieliła się na obozy, i w domu czuć się to dawało rażąco...
Julian, pomimo to zajmował się przygotowaniem na przyjęcie rodziców, którzy wcale nie w porę przybyć mieli. Julianowa usposobioną nie była do czułego powitania.
Wszystko to dosyć źle przysłonięte, już nawet sąsiedztwu było znane.
Zaufana stara sługa pani była mocno zajętą, i niekiedy po dwa razy na dzień tajemnicze czyniła wycieczki, to do miasteczka, to w sąsiedztwo.
Pan Julian chodził sztywny, nadąsany i milczący... Bona i francuz Des Jardins, w dobrych z sobą będący stosunkach, zapowiadali katastrofę w domu. Wandalin, chłopak nad wiek zepsuty, szpiegował wszystkich, otwarcie mówił nauczycielowi, iż kuzynka się rozwiedzie i pójdzie za mąż